Doba

Świtu brzask blado-różowy
dziś rozpoczął mój dzień nowy
a po chwili słońca siła
ciemność w złoto przemieniła.

Tyka zegar mego życia;
tyle gór jest do zdobycia,
tyle rzek przepłynąć trzeba,
beczek soli zjeść i chleba.

Niech więc każda dnia minutka,
każda chwila ? nawet krótka
ma swą wartość i znaczenie
zanim mrok ogarnie ziemię.

A gdy już ten dzień przeminie
w zmierzchu – jak w czerwonym winie
niech wypełnią moją głowę
wspomnień zdjęcia kolorowe…



Bajeczka o posiadaniu

Dobrze mieć plecak – idąc drogą
bo się różności przydać mogą,
ale plecaki trzy nieść na raz
to jednak nazbyt wielki balast…

Kup zegar… Ale będę szczery
w jednym pokoju mieć ich cztery
to tylko miejsca mniej na ścianie
i kłopot z ciągłym nakręcaniem…

Można mieć ciemne okulary…
no, nawet można mieć dwie pary
niechże je nosi ten, kto ma chęć,
lecz komu trzeba naraz aż pięć ?

Dobrze jest obiad obfity zjeść
lecz zjeść nie można obiadów sześć…
już nawet drugi nie smakuje
i człowiek po nim źle się czuje.

Są nam potrzebne różne rzeczy
temu nikt przecież nie zaprzeczy
lecz… miej rozsądny pogląd na nie
i… nie przesadzaj z posiadaniem !!!



Flakonik

Wziąłem do ręki śliczny flakonik,
aby podziwiać go z bliska,
ale on… nagle… wypadł z mej dłoni
bo ścianka była zbyt śliska…

Stałem przejęty i osłupiały…
mój czas zatrzymał się prawie…
wszak ? gdy się stłucze flakonik mały
już nigdy go nie naprawię !

Jak na zwolnionym filmie widziałem
ten dramat w czasoprzestrzeni,
kiedy flakonik kruchym swym ciałem
przybliżał się w stronę ziemi…

Lecz mimo wszystko gdzieś w sercu na dnie
ukrytą miałem nadzieję,
że gdy na ziemię w końcu upadnie…
nie pęknie i… ocaleje.
. . .

Tym flakonikiem jest przyjaźń nasza
a błąd mój tym wydarzeniem…
więc cię z całego serca przepraszam
i proszę o wybaczenie…



Niedziela, 11 lipca 2004, wieczorem

Ciepły, lipcowy wieczór, powietrze przejrzyste,
na ciemniejącym niebie zorze powłóczyste,
które wiatr jakby pędzlem rozmazał szeroko
nadając barwy piękne i cieszące oko.

Łąkę – po której idę – mrok właśnie przemienił
w pachnący ziół tysiącem ocean zieleni,
dłoń dotyka traw wiechci a kiedy się zniżę
wącham kwiaty na końcach wysmukłych łodyżek.

Jeszcze łuna różowa dogasa nad lasem,
jeszcze ptak na dobranoc coś zaśpiewa czasem
lecz wiatr zamilkł zupełnie… widać gwiazdy pierwsze,
które się układają w księżycowe wiersze.

I wtedy, gdy tak wokół cicho się zrobiło
lipiec przysłał mi nagle niespodziankę miłą:
…bo spośród traw wysokich w różowym półmroku
zagrał swoją cykadę pierwszy świerszcz w tym roku!